Gdy otrzymaliśmy ten obraz w protokole przyjęcia roboczo nazwaliśmy go „Panorama z żółtym domkiem”. Dziś dzieło Brunona Lechowskiego „Pejzaż z Parany” z dumą prezentujemy na wystawie. A historia, jaka kryje się za tą niepozorną akwarelą jest niezwykła. Ale od początku. Brunon Lechowski urodził się w 1887 r. w Warszawie. Przede wszystkim był scenografem. Stworzył oprawę do kilkudziesięciu sztuk teatralnych oraz filmowych. Odpowiadał m.in. za dekoracje w „Za trzy spojrzenia” (1922), „Krzyk Nocy” (1921), czy „Bland et Noir”(1919), będącym pierwowzorem „Dr. Jekyll and Mr. Hyde”.
To była prawdziwa sensacja. Nazwisko artysty malarza Bruno Lechowskiego jest dziś na ustach całego świata sportowego Polski – donosiły krakowskie „Nowości Ilustrowane” z 1924 r. Już od dłuższego czasu krążyły wieści o niesłychanie ekstrawagancyjnym i śmiałym zakładzie, jaki zrobił on z jednym ze swoich przyjaciół. Obecnie ogłoszono warunki tego zakładu. Rozmiarami sensacji przerósł on wszelkie oczekiwania. Pan Bruno Lechowski ma puścić się w podróż dookoła świata bez pieniędzy, utrzymując się jedynie własną pomysłowością i pracą. W tym czasie nie było to jednak nic szczególnego. Dość wspomnieć Ryszarda Voelpla, który na rowerze objechał glob, nie mając przy sobie ani grosza.
To, co wyróżniało Brunona Lechowskiego na tle innych żądnych przygód śmiałków to fakt, że zobowiązał się do używania podczas wyprawy wyłącznie języka polskiego. Jest to pomysł rzeczywiście niesłychanie śmiały – konstatował dziennikarz. W jaki sposób zamierza p. Lechowski bez pieniędzy i bez używania obcych języków dostać się na okręty na przykład celem pokonania olbrzymich morskich przestrzeni, pozostanie na razie tajemnicą, z której się podobno nie zwierza. Będzie to pierwsza próba przejechania świata przy pomocy języka polskiego. Lechowski chciał udowodnić, że język sztuki jest uniwersalny, a pieniądze z zakładu miały posłużyć do budowy Międzynarodowego Domu Artystycznego.
Powodzenia życzył artyście sam Józef Piłsudski. Co zabrać w taką eskapadę? Lechowski oprócz farb i pędzli oraz aparatu fotograficznego wziął również skrzypce, przybory fryzjerskie oraz narzędzia do naprawy obuwia. Wszystko z myślą o potencjalnym zarobku umożliwiającym opłacenie biletów podróży.
Oficjalnie wyprawa rozpoczęła się 31 grudnia 1924 r. Dziś niezwykle trudno odtworzyć dokładny przebieg ekspedycji. Wiadomo, że śmiałkowie (bo Lechowski miał trzech towarzyszy) przez Pragę i Wiedeń dotarli do Triestu. Podczas długiej podróży morskiej na drugą półkulę wykonywali portrety współpasażerów. Wielu wiedziało o zakładzie więc chętnie wspomagano Artystę. O kolejnych punktach tej odysei dowiadujemy się z komunikatów prasowych. Wiosną 1926 r. odnajdujemy Lechowskiego w brazylijskiej Kurytybie. Pismo „Świt” donosiło, że Artysta cieszy się dobrym zdrowiem. Na trasie dalszej podróży miały znaleźć się jeszcze Argentyna, Peru, Meksyk, Stany Zjednoczone i Australia.
Latem 1926 r., na łamach „Warszawskiego Echa” opublikowano list z … Urugwaju. Z korespondencji wynika, że miesiąc wcześniej artyści urządzili w Rio de Janeiro wystawę swoich prac. Towarzysz Lechowskiego relacjonował: Niełatwa to rzecz podróżować tak wokoło kuli ziemskiej bez żadnych środków. Dotarliśmy jednak z rozmaitemi przeszkodami do Rio de Janeiro. Tu postanowiliśmy odpocząć przez czas dłuższy i zgromadzić fundusze by udać się na południe w głąb dziewiczego lasu nad brzeg dzikiej Amazonki. Ich obecność budziła ogromną sensacje i zaciekawienie „Brazyljanów” (tak nazywano mieszkańców Brazylii). Podróżnicy przeżyli jednak spore rozczarowanie: Sądziliśmy, że rozentuzjazmowane zadziwione tłumy publiczności poczną sobie z rąk wyrywać obrazy, że odbędzie się coś w rodzaju giełdy, na której każdy najmniej wart krajobraz pędzla mistrza osiągnie cenę niebywałą… Niestety wszystko zawiodło. Na niczem spełzły nasze nastroje. Pieniężny wynik był opłakany – pisał autor listu.
Perypetie ekscentrycznego twórcy urastały do rangi wprost nieprawdopodobnych historii. Przypuszczano, że Lechowski może być medium, że ma nadprzyrodzone zdolności, ogromne muskuły, że jego dotyk uzdrawia. Był widziany w Australii; mówiono, że założył sektę, że otacza go spore grono wyznawców. Takie rewelacje przez kilka lat rozpalały wyobraźnie czytelników prasy codziennej w Polsce. Aż w końcu temat ucichł. Brunon Lechowski osiadł w Brazylii. Cały czas malował i poszukiwał nowych środków wyrazu. W Kurytybie otworzył swoją pierwszą obwoźną wystawę. Przy wejściu powiewały dwie duże flagi – Polska i Brazylijska. Uczestniczył w życiu kulturalnym miasta, m.in. w okresie karnawału dekorował ulice. W São Paulo prowadził biuro architektoniczne, projektował rezydencje. Z myślą o brazylijskiej Polonii powołał Centrum Sztuki i Rzemiosła, przy którym działał teatr, fabryka tkacka i fabryka zabawek. W Ubatubie zorganizował…laboratorium! Badał amazońską florę, poszukiwał roślin o właściwościach zdrowotnych. Produkował pigmenty.
W 1931 r. założył stowarzyszenie niezależnych artystów Núcleo Bernardelli w Rio de Janeiro. Brunon Lechowski miał olbrzymi wpływ na twórczość Brazylii i ukształtował całe pokolenie artystów. W 1938 r. otrzymał od Rządu Polskiego Odznakę Honorową za zasługi dla sztuki. Gdy wybuchła wojna przekształcił swój dom, pracownię i farmę na miejsce przyjmowania uchodźców wojennych. Zmarł nagle w 1941 r., w wieku 53 lat. Mówiono, że jego serce nie wytrzymało tego, jakim stał się świat. Świat tak odmienny od tego, w który wierzył, który malował.
Brunon Lechowski pozostawił po sobie kilkaset obrazów – głównie pejzaże Parany, Kurytyby, Rio de Janeiro. Właścicielem części z nich jest Muzeum Oscara Niemayera w Kurytybie. W Polsce tylko Muzeum Dyplomacji i Uchodźstwa Polskiego może poszczycić się pracami tego niezwykłego artysty. Są one częścią spuścizny po Tadeuszu Skowrońskim (1896 – 1986), polskim dyplomacie, pośle nadzwyczajnym i ministrze pełnomocnym w Rio de Janeiro w latach 1938 – 1945. Przypuszczamy, że Minister Skowroński osobiście zakupił je od Brunona Lechowskiego. Sam przecież również był akwarelistą. Być może miał również związki z grupą Núcleo Bernardelli?
Brunon Lechowski nie wygrał zakładu. Nie odebrał w Warszawie 300 tys. zł nagrody, ale przecież zyskał znacznie więcej. Stał się legendą.
oprac.: dr Aleksandra Sara Jankowska