Deszcz? Grad? Strugi wody? To nic! Muzealna magia i tak zadziałała. Europejska Noc Muzeów już za nami!
Deszcz? Grad? Strugi wody? To nic! Muzealna magia i tak zadziałała.
Jak co roku w ramach obchodów Międzynarodowego Dnia Muzeów otworzyliśmy swoje progi dla miłośników nocnego zwiedzania. W minioną sobotę od 18:00 do 24:00 można było bez ograniczeń oddawać się kontemplacji specjalnie przygotowanych na tę okazję wystaw. Choć za oknem pogoda nie rozpieszczała – zwiedzający dopisali. Jesteście niesamowici!
Co dla Was przygotowaliśmy?
Eksponaty nieoczywiste, historie zapomniane i przedmioty, które opowiadały więcej, niż mogłoby się wydawać.
Pierwszy przystanek – filiżanki pełne historii.
Miśnieńska porcelana – delikatna, misterna i... pełna kwiatów. Zwiedzający próbowali je policzyć. Ktoś nawet stwierdził, że Paszczak z Muminków mógłby urządzić tu swoją herbaciarnię. Ilość kieliszków również budziła zdziwienie… kultura picia była niegdyś zupełnie inna…Każdy kieliszek miał swoje przeznaczenie, i ten z długą, i ten z krótką nogą, i z szeroką i wąską czaszą, i te przysadziste i smukłe…
Amerykański akcent? Proszę bardzo!
Niemal stuletnia flaga Stanów Zjednoczonych ‒ z pozoru zwykła, ale czy na pewno? Czujni zwiedzający szybko doliczyli się jedynie 48 gwiazdek. Zatem flaga była używana w latach 1912–1959, kiedy to Alaska i Hawaje nie były jeszcze stanami. Co jeszcze ją wyróżnia? Jakość wykonania. To wyrób Annin Flagmakers jednej z najstarszych i najbardziej renomowanych amerykańskich manufaktur, której flagi towarzyszyły przełomowym wydarzeniom w historii USA - od trumny Lincolna, przez Iwo Jimę, po lądowanie na Księżycu. Wspomnienie o polsko-amerykańskiej przyjaźni ożyło dzięki tej wyjątkowej tkaninie.
Nie zabrakło też szczypty alchemii sprzed wieku.
Zaciekawieni mogli zabrać ze sobą przedwojenne receptury na smakowite trunki, skuteczne środki na szkodniki i coś z pogranicza kosmetyki i magii – „depilatorja” z 1936 roku. Przepisy pochodziły z podręcznika chemiczno-technicznego pewnego niezwykle pragmatycznego polskiego dyplomaty w Brazylii.
A kabina ciszy? Jak zwykle – nie taka cicha.
Zwiedzający z zafascynowaniem zaglądali do środka tej akustycznej fortecy. Raz po raz rozlegały się salwy śmiechy. 2 tony pleksi, 87 segmentów, 50 kg śrub... Wygląd nierealny i futurystyczny. Wielu nie chciało wierzyć, że kabina była autentycznym wyposażeniem Polskiego Konsulatu w Kolonii.
Na parterze – sztuka z wielką literą „S”.
Portrety, pejzaże, sceny rodzajowe i artystyczna nostalgia. Zwiedzający przystawali przy kanale weneckim pędzla Włodzimierza Terlikowskiego i smutnej dziewczynie z obrazu Teodora Axentowicza. Norblin jak zwykle z cieniem i tajemnicą, Fałat – lekki jak podmuch wiatru. A jeśli ktoś uważnie patrzył, mógł odnaleźć dzieło samego Tadeusza Kościuszki. Tak – przywódca insurekcji też miał artystyczną duszę! Szybka, zdecydowana kreska, niebywała ekspresja - rysunki Topolskiego – nie do podrobienia.
A co było największą atrakcją?
Tego nie zdradzimy. Kto był – wie. Kto nie był – niech żałuje. Bo ta noc była naprawdę wyjątkowa.
Dziękujemy, że byliście z nami – w pelerynach, pod parasolami, mokrzy, ale uśmiechnięci.
Do zobaczenia za rok – bez względu na pogodę!